Yngwie J. Malmsteen – kolejny Szwed. W dniu pogrzebu Jimiego Hendrixa, czyli jako 7-latek oglądał program telewizyjny, w którym pokazywano grę Jimiego. To było pierwsze zetknięcie z takim stylem gry na gitarze. Od tego momentu zafascynowała go gitara elektryczna. Miał starszą siostrę, która słuchała klasyki. Słuchali razem Paganiniego, Vivaldiego, Bacha i innych wymiataczy. Słuchał dużo, to i za młodu kształtował się gust i wrażliwość muzyczna. Pracował jako lutnik. Coraz bardziej interesowała go gra na instrumencie i komponowanie. W bardzo młodym wieku opuścił kraj ojczysty przeprowadzając się na stałe do USA. Grał po kilkanaście godzin dziennie. Wg wielu znawców osiągnął jeden z najwyższych stopni wtajemniczenia w technice gry na gitarze elektrycznej. W mojej ocenie ma genialną prawą rękę, która odpowiada za całą motorykę gry, rytm, tempo. Nie ma tutaj małych oszustewek, typu notoryczne granie legato, które zazwyczaj maskuje niedostatki gry prawą ręką. Malmsteen wygrywa wszystko co możliwe stacatto. Przez wielu uwielbiany, kochany, przez wielu znienawidzony. Ma swoje ulubione gamy – E – frygijską. Nadużywa jej. Nadużywa wielu zagrywek i patentów. Mnie po tych niespełna 30 latach jego muzyka męczy, zwłaszcza po dwudziestu minutach słuchania. Natomiast nie przechodzę obojętnie obok tej gitarowej postaci. Poustawiał wielu gitarzystów w szeregu przydzielając im stopnie wojskowe – w kategorii technika i szybkość gry. Trochę się śmieję, ale gdy oglądam koncert G3 Live in Denver, czyli słynne gitarowe projekty polegające na grze trio, w tym wypadku Joe Satriani, Steve Vai i Yngwie Malmsteen. Był to bezlitosny moment, z którego nie da się wycofać i jak na tacy widać i słychać grę muzyków. Da się skonfrontować wiele rzeczy. Niby gra się dla funu, ale tak naprawdę to jest okazja aby poszpanować i pokazać co się potrafi. Wg mnie Malmsteen złoił im skórę i pokazał, kto tak naprawdę tu rządzi. Być może pozostali dwaj Mistrzowie nie chcieli kopać się z koniem i grali po prostu swoje legata.
Malmsteen to jedna z kilku postaci, które miały mocny wpływ na moje zainteresowanie instrumentem. Podziwiałem go kiedyś, podziwiam go i dzisiaj.
Jest w wieku Grega Watsona. Mam nadzieję Greg, że nie będziesz zły za to że zdradziłem Twój rocznik. Bardzo dobry rocznik. Wielu wartościowych muzyków-instrumentalistów – mam tutaj na myśli gitarzystów - rodziło się w tych czasach. Wg mnie to był kres ery najlepszych gitarzystów rockowych. Późniejsze roczniki nie mają już tego błysku w oku, bo i gitara elektryczna znacznie straciła na popularności.
Wkleję jeden z ciakawszych koncertów Malmsteena. Raz w roku, pod nieobecność domowników – puszczam go sobie i słucham.